Jeśli
ktoś się wybiera na trekking do Tajlandii to tylko do Chiang Mai.
Za radą forumowiczów oraz blogerów my również udaliśmy się w
ten region. Przeprawa z Bangkoku do Chiang Mai (ok 700km) zapowiadała
się dość męcząco dlatego postanowiliśmy ją przełamać wizytą
i noclegiem w Sukhothai.
|
wodospad mijany podczas trekkingu |
Z
Bangkoku wyruszyliśmy pociągiem z Dworca
Hua Lamphong najpierw do Phitsanulok, gdzie następnie
przesiedliśmy się do autobusu w stronę Sukhothai (ok. 440km na
północ od Bangkoku). W Sukhothai zatrzymaliśmy się na dwa dni, by
zwiedzić Park Historyczny tzw. Old Sukhothai wpisany na Listę
Światowego Dziedzictwa UNESCO. Ale o tym przeczytacie tutaj.
Gdy
wreszcie dotarliśmy do Chiang Mai postanowiliśmy zostać tu dłużej
niż planowaliśmy (przywilej gdy nie masz zarezerwowanych noclegów
w innych regionach ;) Naszym celem był trekking w dosłownym tego
słowa znaczeniu. Wyobrażenia jeszcze w Polsce były porównywalne
do survivalowych ujęć
z filmów Apocalypto czy Szmaragdowy
las. W myślach
widziałam siebie wieczorem przy ognisku a wokół odgłosy dzikich
zwierząt, wszechobecne pająki, węże i ja z maczetą..;)
Chiang
Mai
Chiang
Mai to piąte co do wielkości miasto Tajlandii. Tajowie nazywają je
"Różą Północy". Założył je w 1296r. Król Mengrai,
nazywając je Nowym Miastem, co po tajsku oznacza właśnie Chiang
Mai. Dla mnie po odwiedzeniu kilku miast Tajlandii to w Chiang Mai
żyło się najlepiej. To tutaj znajduje się słynny Nocny
Bazar-nocne targowisko z mnóstwem stoisk i kramów. Tak jak w
Bangkoku, w Chiang Mai w pierwszej linii zwiedzić wypada świątynie.
Jest ich ponad 300.
Rozpoczęło
się poszukiwanie agencji organizującej trekkingi a było ich
naprawdę dużo. Po zapoznaniu się z kilkoma wariantami wybraliśmy
opcję z naszego miejsca noclegowego. Pensjonat Libra
GuestHouse (http://www.librahousechiangmai.com/index.html) okazał
się pod tym względem niezawodny. W każdym innym
odwiedzonym przez nas biurze proponowano nam ten sam komercyjny
trekking, w skrócie wizyta na farmie storczyków i motyli,
godzinny spacer przez las, grupa licząca minimum 20 osób,
przejażdżka na słoniach na siedzeniach, które bardzo
ranią słonie. To definitywnie skreślało dane biuro. Libra
GuestHouse zaproponował nam grupę licząca max 8
osób, 6-godzinną przeprawę przez dżunglę wraz z wizytą
w wiosce plemienia Karen, Bamboo Rafting rzeką Mae
Taeng, nocleg w wiosce górskiego
plemienia, relaks w basenach gorących źródeł.
W
przeddzień wyprawy odbyło się spotkanie organizacyjne, na którym
zostaliśmy poinformowani co i jak będzie wyglądało, dostaliśmy
listę rzeczy jakie należy ze sobą zabrać, otrzymaliśmy także plecaki oraz wodę.
Trekking,
dzień 1
Zaczęliśmy
przygodę życia ;) Rano poznaliśmy naszą grupę (para ze
Szwajcarii, para z Kanady będąca aktualnie w podróży
poślubnej oraz 2 backpackersów z Kanady). Ponieważ jestem osobą
aktywną - byłam zdecydowanie pewna, że 6-godzinny trekking przejdę
bez najmniejszych problemów. Ale nikt nie mówił, że będzie pod
górę ?!
Po
połowie godziny zaczęła się moja walka o życie;p Żar lał się
z nieba, plecak coraz cięższy, góra coraz wyższa, nogi
coraz dalej z tyłu...Rodziły się pytania w głowie: Gdzie ta moja
żelazna kondycja?! Dlaczego nie robimy przerwy ? Czy tylko mój
plecak jest taki ciężki? Na moją prośbę przewodnik Czaj zrobił
przerwę. Dawka czekoladowych batonów i różane jabłka
zrobiły swoje. Dalsze 5,5h nie było juz tak wyczerpujące. Po
drodze mijaliśmy nory wydrążone w ziemi przez tarantule,
widzieliśmy jaskrawozielone węże Ahaetulla
mycterizans, bardzo
ciekawą roślinność, którą Czaj traktował maczetą, by zrobić
nam przejście oraz niesamowite panoramy.
Pod
wieczór dotarliśmy do wioski plemiennej gdzie mieliśmy kolację i
nocleg.
Integracja
z mieszkańcami wioski plemiennej nie była do końca możliwa, ze
względu na barierę językową. Ale była jeszcze jedna myśl, która
sprawiała, że wolałam bardziej przyglądać się ich życiu z
boku.
Ostatnie
pierwotne kultury plemienne niemal codziennie atakowane są
przez turystów. Mówi się, aby pozostawić wioski
plemienne jak najbardziej dziewicze, a mimo wszystko przybywamy z
wizytą i na siłę próbujemy uszczęśliwić tubylców
np. elektroniką. Zwykła ludzka ciekawość pcha aby
zbliżyć się do nich i sfotografować. Później
pojawia się myśl, aby dać im spokój i uszanować. Pamiętajmy, że
jesteśmy tylko gośćmi.
Mieszkańcy
wioski byli bardzo gościnni. Kolacja składająca się z samych
najsmaczniejszych dań tajskich mogłaby się nigdy nie kończyć.
Gdy Czaj "na salony" przyniósł "happy water"
zabawa przy ognisku dopiero się rozpoczęła :) Tego dnia
było wszystko, czego oczekiwałam, z jedną różnicą: to Czaj
miał maczetę, nie ja :)
Nocowaliśmy
w chatce bambusowej jak jedna wielka rodzina, każdy ze swoją
moskitierą i każdy oplatał się czymkolwiek "aby tylko żaden
robal nie wszedł". Noc była faktycznie chłodna a odgłosy z
zewnątrz z godziny na godzinę coraz bardziej uciążliwe.
Trekking,
dzień 2
Następnego
dnia mieszkańcy plemienia zbudowali nam tratwy bambusowe. Przed nami
był Bamboo Rafting rzeką Mae Taeng, który trwał około 2h.
Był bardzo przyjemny a chwilami nawet dość ekstremalny. Po spływie
znowu mogliśmy zajadać się najlepszymi tajskimi potrawami, dzielić
przeżyciami oraz wymieniać kontaktami. Kto wie może spotkamy się
jeszcze :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz