Poznajcie Agatę, autorkę strony Travelling-backpack, która powstała dzięki inspiracji jaką daje jej każda nawet najmniejsza podróż. Agata do wszelkich wypraw ma bardzo podobne podejście do mojego - najbardziej ceni sobie w nich ludzi. To dzięki nim poznajemy wiele, również siebie. Autorka Travelling-backpack udowadnia, że warto rozejrzeć się wokół, chwycić aparat i celebrować każdą chwilę!
Agata zgodziła się przyłączyć do mojego cyklu wywiadów z blogerami, pisarzami, podróżnikami itp - ludźmi którzy mają jedną wspólną pasję - podróże :) Żeby było atrakcyjniej - każdy otrzymuje ten sam zestaw pytań :)
Fot. Travelling-backpack, Wyspa Skye |
Fot. Travelling-backpack, Plaża w Durness |
Fot. Travelling-backpack, Poznań |
Jeśli nie w podróży to gdzie ?
Zdecydowanie - w ruchu, w działaniu, z energią. Jeśli nie w podróży, to pomiędzy książką, dobrym filmem, relaksem przy muzyce i sportem.
Co według Ciebie w podróżach jest najważniejsze ?
Ludzie. Zaczynając od tego, który sprzedaje/kontroluje nam bilet, kończąc na tym, który pokazuje nam coś interesującego daleko od domu. To dzięki ludziom - także tym, którzy nam towarzyszą - bardzo wiele w podróży poznajemy. Również siebie.
Najśmieszniejsze i najdziwniejsze zdarzenie podczas Twoich podróży ?
Może nie będzie to bardzo śmieszne czy dziwne, mnie jednak nieco bawi historia zakupu skórzanej pufy w Maroku. Jako dziecko odwiedzałam z rodzicami i siostrą znajomych rodziców. Lata 90. więc kto mógł, niekiedy zarabiał za granicą. Ów znajomy pracował wówczas dużo w Nigerii. Salon w ich domu był w bardzo afrykańskim stylu. Wszystko dobrane, egzotyczne. Były też skórzane pufy. I tak dwa lata temu pakując się do Maroka przypomniały mi się te pufy, rozmawiałam z Mamą: "Wiesz Mamuś, może z pierwszego wyjazdu do Afryki pufę przywiozę?". Mama się śmiała. Ja zresztą też. Co to w ogóle za pomysł? W Fezie miałam okazję być w garbarni. Przy garbarni - sklepik. Siostra chciała obejrzeć buty. Kręciłam się po tym sklepiku, podziwiałam wyroby. "Niestety" były tam też pufy. Był to przedostatni dzień w Maroku, a muszę przyznać zazwyczaj ostatnie dni moich wyjazdów oznaczają totalny brak kasy. Podobnie było i tym razem, niewiele miałam pieniędzy. Siostra zapytała mnie, czy nie kupuję pufy. Oczywiście, że nie kupuję, nie mam pieniędzy! Zanim zdążyłam ją odciągnąć od regału pojawił się sprzedawca. Tradycyjnie - bardzo chciał nam coś sprzedać. Argument o braku pieniędzy to przecież żaden argument. Dogadamy się. A że lubię się targować, to trochę trafiła kosa na kamień. Ostatecznie cena spadła z 550 dirhamów do 200. Niemal ostatnie pieniądze wydałam na pufę, która jak się okazało bez wypełnienia z łatwością mieści się w walizce. I tak oto z pierwszego wyjazdu do Afryki przywiozłam rzeczoną pufę, której widok jednak zawsze wywołuje uśmiech na mojej twarzy :)
Teraz wprowadźmy nieco dramaturgii - opowiedz o największym niebezpieczeństwie, jakie utkwiło Ci w pamięci ze wszystkich dotychczasowych podróży ?
Wydarzenie w czasie miejskiego Sylwestra 2014/2015 w Berlinie. Impreza miała miejsce na długości Straße des 17. Juni - od Bramy Brandenburskiej niemal do Kolumny Zwycięstwa. Kilka scen, mnóstwo stoisk z jedzeniem, ogromny diabelski młyn. Wraz z mężem chcieliśmy dostać się jak najbliżej Bramy Brandenburskiej, gdzie była główna scena, a przy okazji mieliśmy ochotę na przejażdżkę w koszyku młyna. Niestety przed samym diabelskim młynem utknęliśmy w ścisku. Było tam kilkadziesiąt, może nawet kilkaset osób, które chciały iść dalej, w kierunku sceny. Ochrona była zupełnie nieprzygotowana. Na telebimie wyświetlano komunikat, że nie przepuszcza się nikogo dalej. Chcieliśmy się wycofać. Nie było to jednak możliwe, bo tłum straszliwie napierał naprzód. Trzymaliśmy się naprawdę mocno za ręce, ale po kilkunastu minutach zastoju byliśmy naprawdę mocno wypychani do przodu. Nie dało się utrzymać razem, dosłownie zostaliśmy rozdzieleni. Napór tłumu był tak ogromny, że brakowało mi powietrza. Ochrona co jakiś czas przepuszczała pojedyncze osoby, przez co ja, chcąc nie chcąc, zostałam przepchnięta pod ów diabelski młyn. Męża nie miałam nawet w zasięgu wzroku. Przez kilka minut stałam bezradnie, wgapiając się w tłum, szukając go wzrokiem. To były naprawdę długie minuty. Na szczęście po tych kilku minutach zjawił się obok. Naprawdę dobrze było go widzieć (szczerze mówiąc - ze łzami w oczach!). Widok z diabelskiego młyna nieco przyćmił te chwile nerwów i stresu, ale zdecydowanie doświadczenie, którego nie chcę nigdy powtórzyć!
Najlepsza potrawa jaką jadłaś i czy próbowałaś ją potem przyrządzić w domu ?
Chyba pieczywo z oliwą/masłem/miodem w berberyjskiej chacie w górach Atlas. Nie próbowałam przyrządzić, bo obawiam się, że marna to będzie namiastka. Ale za to zieloną miętową herbatę marokańską robiłam przez cały sezon po powrocie z Maroka - była pyszna!
Czy potrafiłabyś wybrać miejsce, które zrobiło na Tobie największe wrażenie ?
Jeśli jedno, to naprawdę z wielkim, wielkim trudem, ale niech będzie Isle of Skye. Szczególnie Old Man of Storr. To takie miejsce, gdzie czuję, że nic nie muszę. Oddychać jedynie. :)
A jeśli mogę coś więcej, to powiem jeszcze: Marrakesz, pas startowy lotniska na Gibraltarze (marzę, by tam kiedyś wylądować), a bardziej swojsko - Morskie Oko zimą oraz widok na Warszawę z tarasu PKiN. Uwielbiam!
Życiowe motto...
Kiedy czujesz, że bardzo Ci się nie chce - działaj!
Ulubiona książka...
Nie umiem wskazać jednej. Ale książka, do której wracam najczęściej to "Czyż nie dobija się koni?" H. McCoy.
Relaksuję się przy...
Przy dobrej książce, dobrym (także polskim!) filmie, w towarzystwie bliskich mi osób oraz... przeglądając zdjęcia z różnych zakątków świata, które znajduję w Internecie.
Ranek czy Wieczór...
Wieczór i noc, ale ze wschodem słońca :)
Kawa czy herbata...
Kawa! z fusami.
Więcej wywiadów znajdziesz TU :)
to prawda ze ladowanie na Giblartarze jest jedyne w swoim rodzaju
OdpowiedzUsuń